A może by tak rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady? || Nasz pierwszy wyjazd z dzieckiem!

A może by tak rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady? Wiele razy to (znane) pytanie przebiegało mi przez myśl i udało się. Postanowione – co by się nie działo, jedziemy w Bieszczady. Kilka dni wolnego, w zmienionym otoczeniu, raz na jakiś czas przyda się każdemu.

Plan był prosty – pojechać i odpocząć. Chcieliśmy aby miejsce było spokojne, najlepiej bez zasięgu (ale to się nie udało), z pięknymi widokami. Zawsze jak gdzieś jade to mam w planach zrobienie wielu rzeczy, chce zobaczyć to i tamto, zajść to tu, to tam, porobić mnóstwo zdjęć – podsumowując – bardzo aktywnie. Tym razem nie miałam żadnego planu, nie sprawdzałam okolicy, totalnie nic. Co będzie. Chciałam odetchnąć.

Naszym marzeniem był wyjazd w malownicze, oddalone od większych miast miejsce, drewniany domek z kominkiem i góry. Wszystko to się nam udało. Jakieś 3/4 dni przed wyjazdem M. znalazł nocleg. Znowu mieliśmy fajne miejsce – drewniany domek, z kominkiem, a widok… Widok podziwialiśmy rano, bo jak przyjechaliśmy to było ciemno i widzieliśmy jedynie zapalone światła i podświetloną zaporę na Solinie. Zatrzymaliśmy się w domkach z widokiem u miłych gospodarzy. I co jak co, ale nazwa jest strzałem w 10.
Czas nam zleciał szybko na nicnierobieniu. I w pogodę się wstrzeliliśmy idealnie. W domku grał telewizor, Lili coś „gadała” po swojemu, ale jak wyszliśmy na dwór – cisza. Błoga cisza. Takiej ciszy i takiego spokoju brakowało mi już od dłuższego czasu. Bieszczadzki raj.

Zdjęć mamy mnóstwo, w końcu był to nasz pierwszy wyjazd w takim składzie (no może być i trzeci jeśli by liczyć wyjazdy jeszcze za czasów „brzuszka”). Trochę się obawiałam jak to będzie, w końcu Mała mogła różnie znosić zmianę otoczenia oraz tak długa podróż, ale naprawdę jeśli tak mają wyglądać z nią wyjazdy, to ja mogę co tydzień. W drodze „do” mieliśmy jedną pobudkę na karmienie i zmianę pampersa (fakt faktem w trochę spartańskich warunkach, ale daliśmy radę), a w powrotnej podobnie – jeden przystanek, ale bez przewijania. Jakoś się udało. I dobrze, bo przebieranie jej w samochodzie sprawia, że od razu mam minus 2kg ze stresu. Kolejną moją obawą był fakt, że całą droge przespała i nie wiedziałam jak będzie wyglądała noc, ale … ale … Malutka spała! Ma dryg po tatu.

W drodze „z” mieliśmy zajechać jeszcze nad zaporę, ale bieg naszemu wyjazdowi nadawała nasza Malunia, a że zasnęła, to woleliśmy aby tak zostało. A wierzyć mi możecie, że jak ją się rozbudzi i wyrwie ze snu, to koncert gwarantowany, jest zła jak osa i podnosi konkretny alarm. Zajechaliśmy jedynie po sery i obraliśmy kierunek dom.
Był to nasz pierwszy wyjazd na dłużej z Lili, a także pierwszy z tak długą trasą. Fakt faktem pierwsze przejażdżki zaliczyła już dużo wcześniej, ale to była kwestia godziny w jedną stronę, a tu mieliśmy około 4 razy tyle.
Czekam na kolejne wyjazdy. Już nie mogę się ich doczekać, ale zanim to nastąpi to mamy przed sobą inne atrakcje – najbliższa – mikołajki. Pierwszy raz z Lili były Marcina urodziny (nie licząc tego w brzuszku), ahh. A potem święta, moje urodziny. To będzie magiczny czas. To JEST magiczny czas. Szok jak to szybko leci. SZOK! A już dzisiaj mamy 4 miesiące! 
Trzymajcie się ciepło i wpadajcie koniecznie na mojego instagrama 😉 See U!

komentarze 3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytałem/am i akceptuję Politykę prywatności i politykę cookies.